Czasem lubimy bawić się z Danielem w "co by było, gdyby...?" No i jak już padł temat dzieci i ich imion wyszła taka oto hipotetyczna sytuacja.
A teraz garść informacji z innej beczki.
Mało komiksów ostatnio, mało wpisów. Ogólnie AltF4 ssie.
Długo zastanawiałam się co z tym faktem zrobić. No bo komiksy same się nie narysują a pomysły znikąd się nie wezmą. Prawda jest bardzo smutna ale prawdziwa: paczka się kupy nie trzyma. Nie widujemy się praktycznie. Ostatnio wszyscy razem widzieliśmy się na naszym ślubie (to było prawie pół roku temu), więc trochę słabo. Nie będę się tutaj rozpisywać jak bardzo mi smutno z tego powodu, że depresja, że nieprzespane noce, że ostatnio bliższym mi przyjacielem jest mój kot.
Teraz pozostają chyba dwa rozwiązania.
Albo zrobię to, co mnie chyba zabije, czyli zamknę bloga (prawdę mówiąc część osób z tego baneru powyżej już dawno powinnam była wywalić), albo zrobię przemeblowanie. Będę wtedy rysować głównie o mnie i Danielu (ponieważ jest moim mężem i mieszkamy razem powinniśmy spędzać ze sobą więcej czasu).
Nie wiem co zrobię, pomyślę o tym.
S.
środa, 17 lutego 2016
129. Imiona
Autor:
Shiori
o
16:22
4 komentarze
:
Wyślij pocztą e-mail
Wrzuć na bloga
Udostępnij w X
Udostępnij w usłudze Facebook
Udostępnij w serwisie Pinterest
Etykiety:
dzieci
,
imiona
,
imiona dla dzieci
,
john nash
,
lex
,
maximus
,
piękny umysł
,
russell crowe
,
superman
,
syn
,
tata
czwartek, 19 listopada 2015
128. Ewakuacja
Tak się u nas na Ekonomicznym ewakuuje studentów. Nikt nie spłonął. Alarm okazał się testem, którego wykładowca nie zaliczył.
wtorek, 27 października 2015
127. Nienawiść.
Podczas całego tego szaleństwa wokół premiery nowej części Gwiezdnych Wojen przypomniał mi się ten moment wyjęty z naszego życia. Trochę przeraża mnie ten wielki boom spowodowany ową premierą. W sklepach aż roi się o wszelkiego rodzaju koszulek, legginsów, majtek, artykułów spożywczych z motywem ze Star Wars. Ostatnio zastanawiałam się nawet czy kupić zwykłą szczoteczkę do zębów, czy może szczoteczkę w etui-mieczem świetlnym. Niedawno było tak ze znienawidzonymi przeze mnie Minionkami. Mam nadzieję że serki homogenizowane, gumy do żucia czy makarony nie wygenerują podobnej nienawiści.
czwartek, 17 września 2015
126. Makijaż próbny
Przygotowania do ślubu pełną parą. Nieczęsto się maluję, dlatego widok granatowo-szarych oczu, szminki, błyszczyka, różu i wszystkiego na mojej twarzy sprawił, że sama siebie nie poznałam. Został jeszcze tylko tydzień. Śluby moich znajomych zaczynają mnie prześladować. Nie mogę nawet włączyć fejsa bo nagle zasypuje mnie fala informacji o tym, kto wziął ślub. W telewizji filmy, seriale ze ślubem w tle, programy o ślubach. Przez to wszystko myślę tylko o ślubie i o tym, czy nie zapomniałam jeszcze o jakiś serwetkach, pudełkach, balonikach i innych dziwnych rzeczach. Nie macie pojęcia ile rzeczy trzeba ogarniać. Na przykład wszystkie przedziwne tradycje o których dowiaduję się od znajomych i sąsiadów. Wiecie ile jest tych tradycji na śląsku? MILION.
poniedziałek, 24 sierpnia 2015
125. Notatka
....
Przysięgam, że od 10 minut siedzę i gapię się bezmyślnie w monitor zastanawiając się jak usprawiedliwić mój brak aktywności przez ostatnie 1,5 miesiąca.
Hmmmmm....
HMMMM.
WIEM!
Otóż byłam zajęta wakacjami. Czyli - szukałam pracy, nie znalazłam pracy, pojechałam do Holandii, wróciłam..i... i jestem. Zastanawiam się tylko skąd tyle polubień na fejsie. Zerknęłam sobie na wyświetlenia strony i znalazłam to:
Nie wiem dlaczego Pan Google uważa, że na moim blogu można znaleźć coś takiego jak pająk. Przecież to niemożliwością jest. Ja się boję pająków jak nikt inny. Nikt nie potrafi się bardziej bać pająków niż ja ;___; Czy to możliwe, że znalazły mnie nawet w internecie?
Koniec z tym. KONIEC. Od teraz rysować będzie Dawid.
wtorek, 14 lipca 2015
czwartek, 9 lipca 2015
123. Mała czarna
Wczoraj nadszedł dzień, który śnił mi się po nocach od miesięcy. Dzień sądu ostatecznego. Między godziną 10 a 18 miałam dowiedzieć się, czy moja ciężka praca zostanie nagrodzona, czy też okaże się, że jestem życiowym rozczarowaniem. Dzisiejszy rysunek pokazuje, że musi istnieć stan równowagi. Nie można mieć jednego dnia zbyt wiele szczęścia, żeby go nie zaburzyć. No a skoro się obroniłam to limit dziennego szczęścia się skończył.
środa, 27 maja 2015
122. Podbój stolicy
Od dawien dawna planowaliśmy wyjazd do Warszawy. Głównie po to żeby odwiedzić mieszkającą tam już milion lat ciotkę, ale nie zaszkodziło również pozwiedzać co nie co. W końcu stolica, miasto życia i kosmicznych korków. Wybraliśmy się busem wydając dwa razy więcej na bilety które mogliśmy kupić tydzień wcześniej - oczywiście taniej o połowę. W dalszym ciągu był to chyba najtańszy z najtańszych dostępnych nam środków transportu (tańszy był chyba tylko rower).
Mieliśmy nawet ambitne plany zwiedzenia ambitnych miejsc. Ostatecznie zwiedziliśmy kilka znanych i polecanych....knajp. Ale o tym później.
Z autobusu wysiedliśmy gdzieś w Warszawie (na pewno nie było to centrum). Musieliśmy zatem skorzystać z metra, które dla nas było niczym atrakcja turystyczna. Pojawił się problem z obsługą maszyn do sprzedaży biletów. Zdenerwował mnie fakt, że nie mogłam kupić biletu ulgowego i normalnego za jednym razem. Poczułam się jak wieśniak próbując włożyć kartę płatniczą do czytnika kart miejskich. Kiedy już pokonałam maszynę z biletami pojawił się kolejny przeciwnik - bramki do metra. Albo jestem zacofana, albo po prostu za stara na takie rzeczy. Niby miasto jak każde inne. W sumie to nic nadzwyczajnego na pierwszy rzut oka nie odnotowałam. Jednak kiedy doczołgaliśmy się w końcu do osiedla na którym mieszka ciotka omal nie wyszliśmy z siebie. Pilnie strzeżone osiedle, wszędzie stalowe bramy zabezpieczone kodem. Zakodowanym kodem którego nawet Dawid nie umiał odkodować. Po kilku próbach w końcu udało nam się wejść przez bramę główną na teren osiedla i to tylko dlatego, że jakiś facet akurat wychodził. Kiedy próbowaliśmy dostać się na klatkę schodową już nie mieliśmy tyle szczęścia. Bałam się że nawet przy wejściu do windy będziemy musieli wpisać kod.
Zostaliśmy przekarmieni. Żeby ruszyć się z miejsca postanowiliśmy w czwórkę wyprowadzić psa ciotki na spacer. Dostaliśmy dwa zadania: pies miał zrobić kupę i miał nic nie jeść (ponieważ był to pies-zjadacz-wszystkiego-co-napotka-na-drodze). Mission failed.
Nie mogliśmy sobie poradzić z psem więc pojechaliśmy w głąb miasta pozwiedzać. Byliśmy w Muzeum Powstania Warszawskiego i...i na tym koniec. Przez chwilę jeszcze oglądaliśmy facetów myjących okna wieżowca, licząc na to że spadną albo przynajmniej odczepi im się wiadro z wodą.
Agata przygotowała sobie listę klubów które chciała skontrolować. Pierwszy był pies czy suka. Niby fajnie ale barman to taki trochę bucowaty był. Byliśmy jeszcze w świecie miliona piw - Piw Paw. Na mnie największe wrażenie zrobił bar Kita Koguta, bowiem zostałam poczęstowana darmową wodą i popcornem. Popcorn skradł moje serce.
Warszawa to spoko miasto. Mogłabym tam zamieszkać bo nie mam samochodu a komunikacja miejska jest dużo lepiej zorganizowana (i tańsza!) niż w Katowicach. Jednak żeby tam zamieszkać musiałabym wziąć kredyt na jakieś pół miliona.
Jeszcze nie skończyłam studiów i jeszcze nie wyszłam za mąż. Jak się skończy ten horror i przestanę myśleć o bukietach, jedzeniu, pieniądzach, butach, życiu, przyszłości, kilogramach, hotelach to w końcu zacznę skupiać się na innych rzeczach. Ślub to wspaniały dzień na który czekam już od chwili kiedy zaczęłam myśleć. Szkoda tylko że nie zapłaciłam komuś żeby zorganizował wszystko za mnie.
Mieliśmy nawet ambitne plany zwiedzenia ambitnych miejsc. Ostatecznie zwiedziliśmy kilka znanych i polecanych....knajp. Ale o tym później.
Z autobusu wysiedliśmy gdzieś w Warszawie (na pewno nie było to centrum). Musieliśmy zatem skorzystać z metra, które dla nas było niczym atrakcja turystyczna. Pojawił się problem z obsługą maszyn do sprzedaży biletów. Zdenerwował mnie fakt, że nie mogłam kupić biletu ulgowego i normalnego za jednym razem. Poczułam się jak wieśniak próbując włożyć kartę płatniczą do czytnika kart miejskich. Kiedy już pokonałam maszynę z biletami pojawił się kolejny przeciwnik - bramki do metra. Albo jestem zacofana, albo po prostu za stara na takie rzeczy. Niby miasto jak każde inne. W sumie to nic nadzwyczajnego na pierwszy rzut oka nie odnotowałam. Jednak kiedy doczołgaliśmy się w końcu do osiedla na którym mieszka ciotka omal nie wyszliśmy z siebie. Pilnie strzeżone osiedle, wszędzie stalowe bramy zabezpieczone kodem. Zakodowanym kodem którego nawet Dawid nie umiał odkodować. Po kilku próbach w końcu udało nam się wejść przez bramę główną na teren osiedla i to tylko dlatego, że jakiś facet akurat wychodził. Kiedy próbowaliśmy dostać się na klatkę schodową już nie mieliśmy tyle szczęścia. Bałam się że nawet przy wejściu do windy będziemy musieli wpisać kod.
Zostaliśmy przekarmieni. Żeby ruszyć się z miejsca postanowiliśmy w czwórkę wyprowadzić psa ciotki na spacer. Dostaliśmy dwa zadania: pies miał zrobić kupę i miał nic nie jeść (ponieważ był to pies-zjadacz-wszystkiego-co-napotka-na-drodze). Mission failed.
Nie mogliśmy sobie poradzić z psem więc pojechaliśmy w głąb miasta pozwiedzać. Byliśmy w Muzeum Powstania Warszawskiego i...i na tym koniec. Przez chwilę jeszcze oglądaliśmy facetów myjących okna wieżowca, licząc na to że spadną albo przynajmniej odczepi im się wiadro z wodą.
Agata przygotowała sobie listę klubów które chciała skontrolować. Pierwszy był pies czy suka. Niby fajnie ale barman to taki trochę bucowaty był. Byliśmy jeszcze w świecie miliona piw - Piw Paw. Na mnie największe wrażenie zrobił bar Kita Koguta, bowiem zostałam poczęstowana darmową wodą i popcornem. Popcorn skradł moje serce.
Warszawa to spoko miasto. Mogłabym tam zamieszkać bo nie mam samochodu a komunikacja miejska jest dużo lepiej zorganizowana (i tańsza!) niż w Katowicach. Jednak żeby tam zamieszkać musiałabym wziąć kredyt na jakieś pół miliona.
Jeszcze nie skończyłam studiów i jeszcze nie wyszłam za mąż. Jak się skończy ten horror i przestanę myśleć o bukietach, jedzeniu, pieniądzach, butach, życiu, przyszłości, kilogramach, hotelach to w końcu zacznę skupiać się na innych rzeczach. Ślub to wspaniały dzień na który czekam już od chwili kiedy zaczęłam myśleć. Szkoda tylko że nie zapłaciłam komuś żeby zorganizował wszystko za mnie.
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)